Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 lutego 2017

"Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe " Robert M. Wegner

W czasach nastoletnich zaczytywałam się literaturą fantastyczną i sci-fi. Odkrywałam takie nazwiska, jak: Sapkowski, Pratchett, Tolkien, Herbert, Zelazny, Le Guin, Scott Card i wielu innych. Na studiach wciągnęłam się w powieści Georga R.R Martina. Teraz czytam fantastykę znacznie rzadziej, trochę obawiam się wciągnięcia w jakąś niekończącą się, wielotomową przygodę, na którą nie będę miała czasu. Korzystając z kilku wolnych dni w ferie wyciągnęłam z półki, kurzące się od jakiegoś czasu, "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ-Południe". I absolutnie nie żałuję. 


Książka podzielona jest na dwie części - Północ i Południe. W pierwszej części podróżujemy po północnych obrzeżach Imperium Meekhańskiego wraz porucznikiem Kennethem-luw-Darawyt dowodzącym Szóstą Kompanią Szóstego Pułku Górskiej Straży. Nowo utworzoną kompanię spotykamy, gdy przemierza górskie szlaki w poszukiwaniu zbuntowanego plemienia Shadoree. 
Część druga - Południe toczy się głównie wokół Yatecha, młodego wojownika z plemienia Issarów, który zostaje wysłany na służbę do pewnego bogatego kupca.

W pierwszym tomie Opowieści autor daje nam namiastkę świata, który powołał do życia, ale już ten fragment jest przebogaty. Rozbudowany panteon bóstw, skomplikowane posunięcia dwóch wywiadów Imperium - Ogarów i Szczurów, gildie magów, tajemnicze zjawiska, potwory, widowiskowe potyczki to ułamek tego, o czym w tym tomie opowiadań możemy przeczytać. Świat Meekhanu jest bogaty w ciekawe historie. 

Gdy skończyłam czytać o Północy żałowałam, że autor wrzucił mnie w zupełnie nowy świat. Chciałam dowiedzieć się, jak potoczą się dalsze losy porucznika Kennetha i jego kompanii. Na szczęście okazało się, że Południe również ma wiele do zaoferowania. Tajemniczy, zakrywający twarze Issarowie okazali się niezmiernie interesujący. Cała historia zdaje się zmierzać w bardzo ciekawym kierunku.

W czasie lektury towarzyszyły mi różne emocje: zachwyt, niedowierzanie, zdziwienie i wiele innych. Cieszę się, że znalazłam taką perełkę i to na naszym rodzimym podwórku. Nie mogę doczekać się wprost kiedy powrócę do świata Meekhanu . Oby kolejne tomy były równie dobre.

Kolejna znakomita książka ukrywała się na mojej półce :)

niedziela, 12 lutego 2017

"Behawiorysta" Remigiusz Mróz

Zamaskowany mężczyzna bierze zakładników w opolskim przedszkolu. Grozi, że zabije dzieci i ich wychowawców. Nie stawia żadnych żądań, a swe działania transmituje na żywo w internecie. Swoje chore działania nazywa Koncertem Krwi. Całej sytuacji przygląda się Gerard Edling, były prokurator, specjalista od kinetyki, znany ze swoich umiejętności "odczytywania" ludzi poprzez ich gesty i mimikę, czyli tytułowy Behawiorysta. Edling zostaje wciągnięty w okrutną grę z mordercą, którego media ochrzciły Kompozytorem.


Gerard Edling to postać, która skojarzyła mi się trochę z Herculesem Poirot, bohaterem wielu powieści Agaty Christie. To dystyngowany i elegancki mężczyzna, który dokładnie przestrzega zasad savoir vivre'u. Ale Edling ma też bardziej "mroczną" stronę. Fascynują go mordercy, z prokuratury wyrzucono go za tajemniczą sprawę "z dziewczyną", ma na pieńku z opolską policją, a z żoną i prawie dorosłym synem ma kiepski kontakt. Gerarda ceni jedynie była podopieczna, a obecnie jedna z prokuratorów zajmujących się sprawą Kompozytora.

Książki Remigiusza Mroza mają to do siebie, że czytają się same. Autor ma niebywale lekkie pióro i zdolność do przykuwania uwagi czytelnika. Pomysł na powieść też był całkiem niezły, ale koniec końców coś nie zagrało, tak jak powinno. Mnie zawiodły dwie rzeczy. Po pierwsze: przewidywalność. Niestety czytelnicy poprzednich książek Mroza pewnych rzeczy mogli się spodziewać, bo autor posłużył się podobnym zabiegiem, co w całkiem znanej trylogii z Forstem. Po drugie: zakończenie - zbyt wydumane i na siłę zaskakujące.

"Behawiorysta" to thriller, którego potencjał nie został wykorzystany.Fani Remigiusza Mroza prawdopodobnie będą usatysfakcjonowani, ja jednak pozostanę przy serii z Chyłką i Oryńskim.


sobota, 8 października 2016

"Harda" Elżbieta Cherezińska

Elżbieta Cherezińska to autorka znana m.in. ze skandynawskiej serii Północna Droga, oraz cyklu Odrodzone Królestwo, którego akcja toczy się w Polsce w czasach Wielkiego Rozbicia Dzielnicowego. W najnowszej książce pani Elżbieta łączy to, o czym najbardziej kocha pisać - historię Polski i Skandynawii.

Mieszko, książe z dynastii Piastów, przyjmuje chrzest, a za żonę bierze czeską księżniczkę Dobrawę. Z tego związku rodzą się Bolesław i Świętosława, późniejszy pierwszy król Polski i królowa Szwecji, Danii, Norwegii i Anglii. Ta druga jest właśnie tytułową Hardą, polską księżniczką, która od małego uczyła się niuansów politycznej gry na dworze ojca. Przebiegły książe Mieszko ma wobec Świętosławy wielkie plany, ale chyba nawet on do końca nie przewidział jak potoczą się jej losy.


Mieszka i Bolesława, później nazwanego Chrobrym zna każdy Polak - mały i duży. Konia z rzędem temu, kto słyszał o córce i siostrze tych wielkich władców. Przyznam, że i ja przed lekturą "Hardej" o niej nie słyszałam. Elżbieta Cherezińska, tak jak w cyklu Odrodzone Królestwo, ponownie przybliża nam historię Polski w sposób przyjemny i absolutnie zjadliwy. 

Choć główną bohaterką wydaje się być Świętosława, to autorka przybliża nam o wiele więcej postaci. Na początku książki pierwsze skrzypce gra sprytny Mieszko, który z biegiem czasu okazuje się być znakomitym strategiem, tak jak i później jego najstarszy syn Bolesław. Ale Cherezińska przedstawia też kilka ciekawych, kobiecych postaci m.in Odę, drugą żoną Mieszka, czy jego córkę Astrydę. Druga połowa książki skupia się bardziej na Skandynawii. Poznajemy króla Szwecji Eryka, Swena, późniejszego króla Danii i Olafa Tryggvasona ostatniego potomka dynastii Ynglingów.

Cudowne bogactwo postaci i wątków, świetne pióro i porywające historia. Taka właśnie jest "Harda" Elżbiety Cherezińskiej. Jedna z najlepszych książek, które czytałam w tym roku. Jak dobrze, że już jest "Królowa".

niedziela, 18 września 2016

"Okularnik" Katarzyna Bonda

"Okularnik" przeleżał na mojej półce dobrze ponad rok. Do "Pochłaniacza" miałam kilka "ale", więc wcale nie spieszyło mi się z lekturą. Premiera najnowszej książki Katarzyny Bondy zmobilizowała mnie jednak do przeczytania zaległego tomu serii o profilerce Saszy Załuskiej.


Sasza, dzięki protekcji Roberta Duchnowskiego, może ponownie wstąpić w szeregi policji. Zanim jednak przejdzie ostatni test na strzelnicy wyrusza śladem swojego byłego kochanka Łukasza Polaka, który wiedzie ją do Hajnówki, miasta na skraju Puszczy Białowieskiej. Sasza trafia do szpitala psychiatrycznego, w którym powinien przebywać Łukasz. Po mężczyźnie nie ma jednak śladu. Podczas poszukiwań Polaka Sasza ładuje się w kolejne kłopoty - jest świadkiem napadu i porwania młodej kobiety - Iwony, która właśnie wyszła za mąż za jednego z najbogatszych mężczyzn w okolicy - Piotra Bondaruka. Mężczyzna jest znany w okolicy jako "Sinobrody", gdyż zaginęła już jego trzecia partnerka. Sasza próbuje pomóc lokalnej policji w odnalezieniu dziewczyny i jednocześnie jest jedną z podejrzanych o dokonanie zbrodni.

Wątek współczesny Saszy Załuskiej przeplata się z rozdziałami retrospektywnymi, w których poznajemy mroczną historię Hajnówki. A jest co poznawać, bo Hajnówka to prawdziwy tygiel kulturowy, gdzie wciąż ścierają się Białorusini i polscy nacjonaliści. Autorka w "Okularnika" wplotła w fabułę historię swojej rodziny. Jej babcia była jedną z ofiar oddziału Romualda Rajsa, pseudonim "Bury", pacyfikującego wioski przy granicy z obecną Białorusią. Bonda podjęła niełatwy temat, wciąż budzący kontrowersje, bowiem dla jednych "Bury" to bohater, dla innych zbrodniarz wojenny.

Z "Okularnikiem" mam podobny problem co z "Pochłaniaczem". Autorka ma lekkie pióro, tworzy ciekawe i wyraziste postacie, a temat który sobie wybrała jest arcyciekawy, jednak namnożenie wątków i bohaterów sprawia, że czytelnik może poczuć się mocno zagubiony. Choć zawsze uważałam się, za dość uważną czytelniczkę, przy książce Bondy wymiękłam. Przy "Latarniku" będę chyba robić notatki.

czwartek, 26 maja 2016

"Trawers" Remigiusz Mróz

Moja zupełnie niespodziewana sobotnia wyprawa na Targi Książki w Warszawie zaowocowała spontanicznym zakupem "Trawersu" -  trzeciej i ostatniej części perypetii komisarza Wiktora Forsta. Nie mówiąc o jeszcze bardziej niespodziewanym 2.5 godzinnym (sic!) oczekiwaniem na podpis autora. I tym oto sposobem "Trawers", sama nie wiem jak, wepchnął się na sam przód ciasnej kolejki książek. A zaczęło się od zaledwie kilku stron...i raptem okazało się, że jestem w połowie.

 
Wiktor Forst, najbardziej pechowy policjant świata, odsiaduje wyrok na krakowskim Podgórzu. Pozbawiony wszelkiej nadziei były komisarz pogrąża się w marazmie i narkotykowym uzależnieniu. Tymczasem na szlaku prowadzącym na Czerwone Wierchy zostają znalezione zwłoki mężczyzny z syryjską monetą w ustach. Sprawę prowadzi prokurator Dominika Wadryś-Hansen a wszystkie ślady prowadzą do syryjskich uchodźców zakwaterowanych w sali gimnastycznej w Kościelisku. Tajemnicza przesyłka, którą otrzymuje Forst i kolejny trup każe przypuszczać, że Bestia z Giewontu powróciła.

Przed lekturą "Trawersu" poważnie obawiałam się, że autor zaserwuje nam kolejny "prison break", ale na szczęście dramatyczna ucieczka z więzienia nie powtórzyła się. Za to w książce pojawia się Joanna Chyłka, prawniczka znana z innych książek Mroza. Jeśli miało to zachęcić czytelników do sięgnięcia po "Kasację" to w moim przypadku udało się. 

Wszystkie pożary zgasły, zostały tylko zgliszcza. Wiktor Forst nie ma praktycznie żadnych szans by wyjść na wolność. Ba nie ma nawet dla kogo wychodzić. Bohater tragiczny jak się patrzy. Jednak jego nemezis nie śpi, a plany ma bardzo ambitne i wcale nie zamierza zostawić Wiktora w spokoju. W całą historię autor wplótł temat, który jest teraz bardzo "na czasie", czyli problem syryjskim uchodźców i ustami swych bohaterów przedstawił dwie skrajnie różne opinie na ten temat. Choć podobał mi się sposób przedstawienia tego tematu, tak zupełnie nie przekonały mnie motywy postępowania mordercy, chciałabym się o Bestii dowiedzieć czegoś więcej.

Gdy przeczytałam zakończenie książki byłam zła i poirytowana. Nie tak to się miało skończyć! Ale właściwie czego innego mogłam się po Mrozie spodziewać? Przeanalizowałam jednak inne scenariusze i doszłam do wniosku, że przy innym też bym marudziła, bo ta książka po prostu nie mogła się skończyć inaczej. 

Z całą pewnością znajdzie się wiele osób, których zachwyci trylogia o Forście, będą też tacy których autor zupełnie nie przekona i książki nie skończą (np. moja Mama). A ja znowu jestem po środku. Totalnego zachwytu nie było, ale "Trawers" to najlepsza książka Mroza jaką do tej pory przeczytałam i dobre zakończenie serii, a lektura dostarczyła mi sporo rozrywki.

poniedziałek, 16 maja 2016

"Wikingowie. Wilcze dziedzictwo" Radosław Lewandowski

Nic nie nastawia mnie gorzej do książki niż porównanie do lubianego przeze mnie popularnego autora. Tym razem jednak postanowiłam mieć otwarty umysł, a Radosław Lewandowski miał być nowym Georgem R.R Martinem. Skusiła mnie też popularna ostatnio tematyka, czyli wikingowie.

Asgot z Czerwoną Tarczą, poddany konunga szwedzkiego, przybywa z misją do stormana norweskiego Hakona Benelosa. Jednak jego młodszy syn Oddi swym nierozważnym zachowaniem wplątuje ojca w wojnę, której nie chciał. Jej apogeum ma miejsce w Birce, zamożnej faktorii handlowej.
Do szwedzkiego władcy z poselstwem od króla Leonu przybywa Ramiro Mendes. Przyszłość niewielkiego królestwa zależy od młodego Hiszpana. Ramiro liczy na to, że dla swej sprawy uda mu się zwerbować wojów słynących z okrucieństwa i skuteczności. Młody mężczyzna i jego załoga trafia jednak w sam środek wojny domowej.

Książka "Wikingowie. Wilcze dzieciństwo" składa się z prologu i czterech ksiąg. W pierwszej połowie książki akcja toczy się w X-wiecznej Skandynawii, a w drugiej przenosi się na tereny Hiszpanii - do Królestwa Leonu. Początkowo bohaterami książki są Oddi i Ramiro, a w drugiej części zostaje nim nastoletni Erik Eriksson, syn Eryka Zwycięskiego, truhtina szwedzkiego. Mimo tego, że wątek młodego Erika był ciekawy i wciągający byłam zawiedziona tym, że autor nie powrócił do historii Oddiego i Ramira. 

Książka Radosława Lewandowskiego to sprawnie napisana powieść historyczna z elementami powieści akcji. Barwne opisy mniejszych potyczek i większych bitew są niewątpliwą zaletą powieści. Nie da się również zaprzeczyć, że przeniesienie miejsce akcji do Leonu i rola Wikingów w zwycięstwie nad Maurami, była ciekawym pomysłem. "Wikingowie. Wilcze dziedzictwo" to całkiem niezła powieść, która jednak nie zauroczyła mnie. Może kolejny tom spodoba mi się bardziej? 

Za książkę dziękuję Business& Culture oraz Wydawnictwu Muza.

niedziela, 10 kwietnia 2016

"Przewieszenie" Remigiusz Mróz

Remigiusz Mróz to jedno z najgorętszych nazwisk polskiej literatury kryminalnej. Jedni wychwalają go pod niebiosa, inni omijają szerokim łukiem, w obawie, że jego proza nie spełni wygórowanych oczekiwań. A ja? Przyznaję, że poprzednią książkę czytało mi się dobrze, choć wszystkie historie typu "zabili go go i uciekł" niespecjalnie mi pasują.


Wiktor Forst po powrocie z Ukrainy myślał, że najgorsze ma za sobą. Niestety za naszą wschodnią granicą policjantowi udało się jedynie uciąć głowę Hydrze. Gdy w Tatrach jeden po drugim giną turyści Forst wie, że morderca, przez prasę nazwany Bestią z Giewontu, powrócił.  Wraz z inspektorem Osicą chcą dopaść mężczyznę, który stoi za tymi "wypadkami". Nie będzie to jednak łatwe, bo prokuratura zamiast łapać prawdziwego mordercę, woli za wszystko obarczyć porywczego policjanta. Tak rozpoczyna się wyścig na śmierć i życie.

Wiktor Forst to najbardziej pechowy policjant o jakim kiedykolwiek czytałam. Tym co go spotkało można by spokojnie obdarzyć co najmniej kilku bohaterów powieści kryminalnych. Jednak, jak Feniks z popiołów, Forst powstaje, widać, że jego metoda gaszenia pożarów się sprawdza.

"Przewieszenie" podobało mi się bardziej niż "Ekspozycja". Akcja trochę zwolniła, ale było nie mniej dramatycznie niż w pierwszym tomie. Nadal nie było czasu na poznanie bohaterów, ale to nie jest tego typu książka i z tym się pogodziłam. Mogłabym się czepiać i wyzłośliwiać , ale tak naprawdę "Przewieszenie" jako książka rozrywkowa sprawdza się bardzo dobrze. 

Zakończenie powieści sprawiło, że czekam na "Trawers", choć znając zamiłowanie autora do cliffhangerów można było przewidzieć taki zwrot akcji.

wtorek, 19 stycznia 2016

"Dożywocie" Marta Kisiel

"Dożywocie" - książka, którą zna chyba każdy blogger książkowy, choćby ze słyszenia. Postanowiłam przekonać się w końcu o co chodzi w całym tym zamieszaniu. Już wiem dlaczego pierwszy nakład został wykupiony (i drugi chyba też) i wcale się nie dziwię. Dawno nie bawiłam się tak dobrze.

 
Konrad Romańczuk, młody pisarz, po nieznanym mu bliżej krewnym dziedziczy dom stojący w samym środku lasu. Swym rozklekotanym tico wyrusza do Lichotki by zapomnieć o pięknookiej Majce. Na miejscu czeka go niespodzianka. Stary, zbudowany w gotyckim stylu domek ma bowiem dość niezwykłych domowników, czy też raczej dożywotników. Przede wszystkim Licho - Anioł Stróż w bamboszkach i w koszulce z Myszką Miki o mentalności dziecka, cztery utopce, nieznośnie poetyckie widmo, czyli panicz Szczęsny, kochający gotować potwór z otchłani Krakers i różowy Rudolf Valentino. Lepiej nie mogło się zacząć, prawda?

Im dalej w las tym lepiej. Marta Kisiel rozkręca się ze strony na stronę, jej postacie budzą pokłady sympatii, nawet (a może zwłaszcza) Szczęsny, a dialogi skrzą humorem. Jest absurdalnie, sympatycznie i zabawnie. Pokochałam Lichotkę i jej mieszkańców i zdecydowanie chcę więcej!

niedziela, 4 stycznia 2015

"Domofon" Zygmunt Miłoszewski

Zygmunt Miłoszewski to jeden z najbardziej znanych i lubianych polski autorów kryminałów. Zanim zasłynął trylogią o prokuratorze Teodorze Szackim stworzył "Domofon" - horror, którego akcja toczy się na warszawskim Bródnie. 


Wiktor to dziennikarz-alkoholik, którego zostawiła żona, gdy po jednej z najtrudniejszych spraw w jego życiu zaczął pić. Mężczyzna powoli zaczyna wychodzić na prostą. Przestaje pić i dostaje propozycję pracy, gdy w bloku w którym mieszka zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Agnieszka i Robert to młode małżeństwo z niewielkiego miasteczka na Mazurach. Dzięki pomocy rodziców dziewczyny para przeprowadza się do własnego mieszkania na warszawskim Bródnie. Ich pierwszy dzień w nowym miejscu nie zaczyna się jednak zbyt dobrze: na zalanej krwią klatce schodowej leży człowiek bez głowy.
Osiemnastoletni, wiecznie skłócony z rodzicami, Kamil po miesięcznym szlabanie w końcu może sam wyjść z domu. Blok jednak nie zamierza wypuszczać ani jego, ani żadnego z pozostałych mieszkańców. Wiktor, Agnieszka i Kamil łączą siły, by wydostać się z mrocznego budynku, który przygotował dla nich jeszcze wiele niemiłych niespodzianek.

Już w swoim debiucie Miłoszewski pokazał to, za co tak bardzo lubię jego trylogię o Szackim - poczucie humoru i niezwykłą umiejętność obserwacji polskiego społeczeństwa. W warszawskim bloku mamy cały przekrój - młodą, ambitną parę, zdegenerowanego alkoholika, dewotkę opiekującą się chorą matką, zamożnego psychologa, leniwego dozorcę i wielu innych. Do wyboru do koloru. Zamknięcie tej garstki różnych ludzi na małej przestrzeni, bez kontaktu z otoczeniem, bez wody, a do tego męczące wszystkich mieszkańców przerażające sny i halucynacje dają mieszankę wybuchową. Czy to zbiorowa histeria, jak twierdzi pan psycholog, czy może w bloku obudziła się jakaś mroczna siła? Nie zdradzę rozwiązania, ale dalej jest ciekawie.

Miłoszewski już w pierwszej książce pisze dobrze. Mimo mojej lekkiej niechęci do horrorów przeczytałam "Domofon" z przyjemnością. Nie przestraszył mnie, ale ciarki po plecach przeszły mi nie raz. Po kolejnej książce Miłoszewskiego wiem, że jego autorstwa przeczytam romans, poradnik czy instrukcję obsługi lodówki.

Horror przeczytany w ramach bukowego wyzwania.

niedziela, 26 października 2014

"Japoński wachlarz" Joanna Bator

Japonia zawsze jawiła mi się jako kraj egzotyczny. Pierwsze co przychodzi mi do głowy, gdy myślę o tym azjatyckim kraju to gejsze, samuraje, kwitnące wiśnie, książki Murakamiego, Hello Kitty (sic!) i ludzie w garniturach ściśnięci, do granic możliwości, w tokijskim metrze. Wy pewnie macie podobne skojarzenia. Joanna Bator, polska pisarka i nauczycielka akademicka spędziła w Kraju Kwitnącej Wiśni dwa lata, a swoje spostrzeżenia opisała w książce "Japoński wachlarz". Dzięki tej lekturze wzbogaciłam swoją wiedzę na temat tego fascynującego kraju i zrobiłam maleńki kroczek w stronę zrozumienia jego niezwykłych mieszkańców.

 
Cywilizowana odmienność Japonii zbyt często nie mieści się się w naszym pojęciu egzotyki. Cudzoziemiec, tępo wpatrzony w napis w kanji, prędzej czy później zada sobie więc pytanie, co myślą, jacy są ci ludzie, którzy z łatwością opanowują ponad dwa tysiące dziwnych znaków, budują wielkie, hipernowoczesne miasta i najlepsze komputery, a nie potrafią (nie chcą?) udzielić mu prostej informacji po angielsku. Jacy więc są? Dumni? Nieśmiali? Grzeczni? Okrutni? Pracowici? Wojowniczy? Śmieszni? Pozbawieni poczucia winy? Wstydliwi? Dziecinni? Wyrafinowani? Każda odpowiedź jest początkiem opowieści o Japonii widzianej oczami "gaijina" i w każdej część prawdy ginie w przekładzie, między słowami nieprzetłumaczalnych do końca języków.

Bator opisuje Japonię z perspektywy "gaijinki", czyli cudzoziemki, a dosłownie "osoby z zewnątrz". Autorka nie "nawróciła się na Japonię", ale uległa jej czarowi i to widać wyraźnie w jej tekście, gdzie z pasją pisze o tej niezwykłej "krainie" tak odmiennej kulturowo od wszystkiego co nam, Europejczykom znane. Autorka "Japońskiego wachlarza" nie tworzy kompendium wiedzy o Japonii, skupia się raczej na kilku interesujących ją aspektach. Dość dużo miejsca poświęca Tokio, swoim relacjom z Japończykami, jedzeniu, fascynującej kulturze kawaii i teatrowi Takarazuka.

Moje drugie (pierwsze było przy okazji "Rekina z Yoyogi") spotkanie z Joanną Bator uważam za bardzo udane. Autorka pisze w sposób zajmujący, wykazuje się dużą erudycją i poczuciem humoru. "Japoński wachlarz" przeczytałam z wielką przyjemnością. Serdecznie polecam!

środa, 30 lipca 2014

"Niewidzialna korona" Elżbieta Cherezińska

Kiedy dwa lata temu otwierałam "Koronę śniegu i krwi" nie spodziewałam się, że stanie się jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam w 2012 roku. Ba, jedną z lepszych książek historycznych, jakie kiedykolwiek miałam w rękach. Rozbicie dzielnicowe zdecydowanie nie było moim ukochanym momentem w historii Polski, ale za sprawą Elżbiety Cherezińskiej zaczęłam się nim interesować i szukać dodatkowych informacji na temat głównych bohaterów Odrodzonego Królestwa. Nie mogłam powstrzymać się od sprawdzenia, co przydarzy się moim ulubionym postaciom.

"Korona śniegu i krwi" kończy się morderstwem króla Przemysła II. Niespodziewana śmierć młodego jeszcze władcy burzy wszelkie plany związane ze zjednoczeniem wszystkich polskich ziem pod jednym berłem, bowiem Przemysł II nie pozostawił po sobie męskiego spadkobiercy. Jego jednym potomkinią jest maleńka księżniczka Rikissa. Z tej sytuacji korzystają sąsiedzi osłabionego królestwa - brandenburczycy napadają na miasta przygraniczne, Krzyżacy - u Cherezińskiej żelaźni bracia knują, by wykroić dla siebie kawałek królestwa, a złoty Vaclav Przemyślida marzy by zagarnąć dla siebie polską koronę. Arcybiskup Jakub Świnka i najważniejsi baronowie Starszej Polski mają nie lada dylemat - kogo wybrać na nowego władcę - mściwego i okrutnego księcia Głogowa Henryka, czy może lekkomyślnego Małego Księcia - Władysława?


W "Koronie śniegu i krwi" głównym bohaterem był Przemysł II. W "Niewidzialnej koronie" Cherezińska postawiła na kujawskiego księcia Władysława, obecnie jednego z najlepiej zapamiętanych władców Polski, Łokietka. Ale na początku powieści Władkowi daleko jeszcze do legendarnego króla, który zjednoczył Polskę, bowiem porywczy i lekkomyślny książę prędko musi udać się na wygnanie. Na tronie Polski, po raz pierwszy w historii, zasiada obcy władca - Wacław II, król czeski. Ale również on nie ma szczęścia długo cieszyć się koroną. Polska historia na przełomie wieku XIII i XIV jest burzliwa. Obfituje w morderstwa, podejrzane zgony, zdrady i spiski. Cherezińska dodaje do tego szczyptę magii, odrobinę humoru i daje nam wspaniałą, barwną opowieść.

Największym atutem "Niewidzialnej korony" są jej bohaterowie. Autorka maluje ich portrety, tak, jakby ich znała. Najlepiej poznajemy Władysława i obserwujemy jego przemianę z kąpanego w gorącej wodzie, niesłuchającego żony książątka, w dojrzałego, rozważnego i pokornego władcę. To postać, której trudno nie polubić.  Przez powieść przetacza się całą gama fascynujących postaci - śliczna i dobra królewna Rikissa, obrońca króla Michał Zaremba, obżartuch Vasek, król Węgier, a później Czech, jego ojciec Vaclav czy chciwy biskup Muskata. Mniej miejsca w książce dostał arcybiskup Jakub Świnka, któremu Bóg wyznaczył najtrudniejsze zadanie. Elżbieta Cherezińska daje też niezwykłe role kobietom. Odkurza zapomniane piastowskie księżniczki, daje głos żonie Władysława, Jadwidze, nie zapomina też o przebiegłej Mechtyldzie Askańskiej. Nie każdego bohatera mogłam polubić, ale każdy z nich budził emocje i interesowały mnie ich dalsze losy.

Kolejnymi zaletami książki są elementy fantastyczne i humorystyczne. Ogromnie podobał mi się pomysł ze zwierzętami herbowymi już w pierwszej części. Teraz autorka idzie nawet dalej, a wątek Michała Zaremby uważam za rewelacyjny pomysł. Nie brakuje też W "Niewidzialnej koronie" spotkań z kobietami Starszej krwi i kapłanami Trzygłowa. Książka na szczęście nie jest śmiertelnie poważna i nie brakuje w niej humoru. Na mojej twarzy zawsze gościł uśmiech, gdy odwiedzałam mury klasztoru klarysek we Wrocławiu.

Cóż więcej pisać. "Niewidzialna korona" jest po prostu znakomita. Elżbieta Cherezińska wcale nie obniża lotów. Właśnie dla takich książek czytam. Serdecznie polecam!

Za książkę "Niewidzialna korona" dziękuję księgarni Libroteka.


niedziela, 29 czerwca 2014

"Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej" Piotr Milewski

Kolej Transsyberyjska musi budzić zainteresowanie i fascynację każdego, kto lubi podróżować, choćby nawet palcem po mapie. Podziw i respekt budzą też osoby, które decydują się na podróż od Moskwy, aż po daleki Władywostok. Od dziecka lubiłam pociągi. Miło wspominam podróże PKP we wczesnych latach 90, gdy wraz z rodzicami jechałam pociągiem do dziadków. Od tego czasu interesowały mnie eskapady pociągiem, a największym marzeniem było pojechanie słynnym Orient Expressem lub „wycieczka” Transsibem. Jak do tej pory nie udało mi się zrealizować żadnego z nich, ale dzięki książce Piotra Milewskiego, choć na krótką chwilę,  mogłam poczuć to, co pasażerowie najdłuższej linii kolejowej na świecie.




Autorem „Transsyberyjskiej…” jest Piotr Milewski – podróżnik, fotograf, pisarz. Od dziecka lubił podróżować koleją, lecz dopiero obejrzany u kolegi album o drogach żelaznych, obudził jego fascynację koleją transsyberyjską. Wraz z nim przemierzamy ponad 9 tysięcy kilometrów i poznajemy ciekawych ludzi, którzy wraz z nim zdecydowali się na podróż przez całą Rosję. Wśród nich są np.  młoda Buriatka-szamanka, kontuzjowany maratończyk dorabiający jako striptizer w klubie nocnym, młodzi żołnierze częstujący autora wódką, czy Borys Michajłowicz Aszurow, o którym Milewski stwierdził, że był najbarwniejszą poznaną przez niego postacią. Przez książkę przewija się cała plejada postaci intrygujących, czasem aż żal, że autor nie poświęcił im więcej miejsca. 

Osoba, która liczy na poznanie współczesnej Rosji może się książką Milewskiego rozczarować. Autor poświęca bowiem bardzo dużo miejsca historii budowy żelaznej drogi. Dla wielu osób będzie to plus tej pozycji, dla mnie akurat był to minus, a fragmenty historyczne ciągnęły mi się niemiłosiernie. Wolałabym więcej przeczytać o ludziach, ich relacjach czy sytuacji we współczesnej Rosji. 

Milewski stworzył książkę, która może nie porywa, ale na pewno zachęca do udania się w magiczną podróż koleją Transsyberyjską.

Za książkę dziękuję księgarni Matras.



niedziela, 9 marca 2014

"Sezon burz" Andrzej Sapkowski

Wiele już napisano o najnowszym Wiedźminie. Jako zaprzysiężona fanka czuję obowiązek napisania choć kilku słów przemyśleń i wrażeń, które przyszły mi do głowy w trakcie i po lekturze najnowszej książki Andrzeja Sapkowskiego. "Sezon burz" nie jest kontynuacją cyklu wiedźmińskiego, ale można go nazwać prequelem ponieważ jego akcja została osadzona bezpośrednio przed wydarzeniami z pierwszego opowiadania o Geralcie pt. "Wiedźmin". Z najnowszą książką AS-a mam pewnie problem, bowiem lektura "Sezonu burz" była jak spotkanie z bardzo dawno niewidzianym przyjacielem. Z jednej strony cieszycie się ze spotkania i wspominacie stare dzieje, a z drugiej dzieli was kawał życia, odmiennych doświadczeń i wspomnień. Mnie ponowne spotkanie z Geraltem i spółką ucieszyło, ale nie czuję już chemii takiej jak przed laty.


Sapkowski zaczyna z przytupem. Geralt walczy z morderczym potworem, wdaje się w sprzeczkę ze strażniczkami w mieście Kerack, zostaje aresztowany, a w międzyczasie ktoś kradnie jego miecze (!) O tak, nasz znajomy wiedźmin daje się okraść...Jakby kłopotów było mu mało zostaje wplątany w intrygi czarodziejów i następców tronu króla Kerack. Ale, ale! To jeszcze nie wszystko, bo Geralt nawiązuje romans z Lyttą Neyed, czarodziejką, zwaną Koral, która to była kobietą, z którą tylko kompletny idiota mógłby chcieć związać się na dłużej niż dwie doby.* Czyli u wiedźmina z Rivii wszystko po staremu.

Pióro Andrzeja Sapkowskiego nie straciło na ostrości przez te kilka lat. Nadal pisze świetnie, z lekkością i specyficznym humorem, tak lubianym przez jego fanów. Niemniej jednak fabuła "Sezonu burz" wydała mi się chaotyczna, jakby złożona z kilku połączonych ze sobą opowiadań, ze średnio ciekawym głównym wątkiem. Sprawa ukradzionych mieczy - no cóż nie spodziewałam się tego, że Geralt, tak łatwo da się okraść.Choć książkę czyta się bardzo dobrze, to ja niestety klimatu wiedźmińskiego już nie poczułam.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwań Czytam fantastykę, Polacy nie gęsi II, Z półki. "Sezon burz" znalazł się również w stosie książek, które zaplanowałam przeczytać  tym roku. Tu

niedziela, 16 lutego 2014

"81:1. Opowieści z Wysp Owczych" Marcin Michalski, Maciej Wasielewski


– W czym Wyspy Owcze są wyjątkowe, oprócz tego, że w codziennej gazecie można znaleźć adresy zamieszkania polityków, a na rozkładówce fotoreportaż o dzieciach bawiących się na śniegu?
– Jest mnóstwo takich rzeczy. Obowiązkowe ubezpieczenie od kolizji drogowej z owcą. Drugoligowa drużyna piłkarska lecąca na mecz helikopterem. Kwiaciarnia i poczta otwarte godzinę dziennie. Taksówkarz, który jedzie czterdzieści kilometrów na godzinę, mówisz mu, że zależy ci na czasie, a on przyspiesza do czterdziestu pięciu. Czteroletnie smyki zanurzone po pas w oceanie w marcu. Wymieniać dalej?
– Nie sądzisz, że wybieramy trochę tendencyjnie największe jaskrawości?
– A czy cokolwiek, o czym mówiliśmy, jest nieprawdą?



Wyspy Owcze, archipelag wysp na Morzu Norweskim, stał się celem wyprawy dwóch młodych reporterów - Marcina Michalskiego i Macieja Wasielewskiego. Zbiór opowiadań o wyspach i jej mieszkańcach - Farerach otwiera anegdota o pewnej młodej Farerce Johannie, która okradziona z pieniędzy i paszportu udaje się na madrycki posterunek policji. Tam, ku jej zaskoczeniu i przerażeniu, hiszpański posterunkowy nie wierzy w istnienie tego maleńkiego kraju... Ile wiedziałam o grupie wysepek leżących między Szkocją, Islandią i Skandynawią przed lekturą tej książki? Pewnie tyle samo co on.

Wyspy Owcze to osiemnaście maleńkich wysepek pozostających pod jurysdykcją Danii. Mieszka na nich niecałe 50 tys. ludzi, głównie rdzennych Farerów, ale także Duńczyków, Amerykanów, Brytyjczyków, a nawet Polaków. To głównie o nich i ich życiu piszą Michalski i Wasielewski. Dwójka autorów napotyka na wielu życzliwych i interesujących ludzi, dzięki którym odkrywają historię i kulturę tego kraju. Wyspy Owcze to miejsce, gdzie wszyscy, lepiej lub gorzej, ale się znają i są od siebie zależni. To kraj o najwyższym wskaźniku dzietności w całej Europie, miejsce, gdzie nie zamyka się drzwi na noc, a mieszkańcy mają hopla na punkcie piłki nożnej. Autorzy świetnie mieszają anegdoty z poważniejszymi rozważaniami dzięki czemu książka nie jest nudna. Serdecznie polecam każdemu kto poczuł się choć odrobinę zainteresowany Wyspami Owczymi. Dowiecie się dlaczego Farerowie polują na grindwale, czym jest czarniak, dlaczego na Wyspach Owczych nie rosną drzewa i wiele, wiele innych rzeczy.

Are you ready to go to Faroe Islands? Yes, I am.

7/10 

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Trójka e-pik i Polacy nie gęsi II.

sobota, 4 stycznia 2014

"Eli, Eli" Wojciech Tochman

Setki butów Imeldy Marcos - z tym kojarzyły mi się Filipiny przed lekturą "Eli, Eli" Tochmana. Poza tym niewiele więcej wiedziałam o tym kraju - Filipiny - była kolonia hiszpańska i kraj, w którym co roku na Wielkanoc ochotnicy biczują się i są krzyżowani. Reportaż Tochmana uświadomił mi, że jest to też państwo, które jest światowym eksporterem niewolnic, a połowa przyjeżdżających na wyspy to sekstutyści.

Wojciech Tochman wraz z Grzegorzem Wełnickim zabierają nas do Onyksu, slumsu w wielomilionowej Manilii, stolicy Filipin, gdzie ludzie żyją w skrajnych warunkach, najbiedniejsi na cmentarzach. Bohaterami tej opowieści są m.in. Josephine Vergara (Ate Yo), cała pokryta guzami, cierpiąca na nerwiakowłókniakowatości, Edwin N. mieszkaniec Onyksu organizujący wycieczki po slumsie dla zagranicznych turystów, Pia i Buboy - dzieci mieszkające w cuchnącej szafie, Angelina żyjąca wraz z dziećmi na cmentarzu, a także wielu innych. Autor prosto z mostu pisze o wszechobecnej biedzie, przemocy i seksturystyce. Na blurbie możemy przeczytać, że kto przeczyta "Eli, Eli" już nigdy nie będzie podróżował tak samo i w pewnym sensie to prawda, bo Tochman obnaża wszelkie mechanizmy nowoczesnej turystyki.

Niezwykłym dodatkiem do książki są piękne fotografie Grzegorza Wełnickiego. Piękne, artystyczne, ale ukazujące brud, syf i nieszczęście mieszkańców. Najbardziej intrygujący zdjęciem z książki była "Josephine z perłą" - portret kobiety-drzewa stylizowany na "Dziewczynę z perłą" - obraz XVII siedemnastowiecznego holenderskiego malarza Jana Vermeera. Jednych może oburzać to zdjęcie i sposób w jaki jego autor wykorzystał portretowanych, innych być może brzydzić, ale mi argumentacja fotografia wystarcza. Wełnicki twierdzi, że zdjęcia zrobił, by Jo choć raz poczuła się piękna. I ja, być może naiwnie, mu wierzę.*

"Eli, Eli" przyprawia o ból zębów, sprawia, że dłonie zaciskają się w pięści. Ta książka fizycznie boli i przeraża. Co ważne, nie jest to kolejny reportaż o biedzie, Tochman pokazuje, nam nas samych, nasze miejsce w tym świecie - bogatych europejskich turystów, pstrykającym zdjęcia i odwracającym się od nieszczęścia plecami. Nawet, my czytelnicy jesteśmy tego częścią, nawet on reporter bierze w tym udział. Mocna rzecz.

7.5/10

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Polacy nie gęsi II

*http://www.wiadomosci24.pl/artykul/grzegorz_welnicki_jedyne_co_potrafie_to_robic_zdjecia_wiec_krzycze_dzieki_temu_medium_287717.html

piątek, 27 grudnia 2013

"Igły. Polskie agentki, które zmieniły historię" Marek Łuszczyna

Marek Łuszczyna, reporter i dziennikarz piszący m.in dla "Dużego Formatu" i "Bluszcza" w książce "Igły. Polskie agentki, które zmieniły historię", stworzył galerię intrygujących postaci - kobiet szpiegów, które odegrały ważną rolę w historii Polski i Europy. 


Halina Szwarc nie zważając na obelgi podpisuje volkslistę. Pod pseudonimem "Jacek II" szpieguje na terenie hitlerowskich Niemiec. Benita von Falkenhayn, to niemiecka arystokratka zwerbowana przez polskiego szpiega Jerzego Sosnowskiego. Halina Szymańska, żona attaché wojskowego w Berlinie, brytyjski szpieg, kontraktuje się z szefem Abwehry, Wilhelmem Canarisem. Klementyna Mańkowska, polska hrabina, podwójna agentka. Anna Louise Mogensen - bohaterka polsko-duńskiego ruchu oporu. Elżbieta Zawacka legendarna kurierka AK, jedyna kobieta spośród cichociemnych. Władysława Maciesza przedwojenna senatorka, kurierka, schwytana i torturowana przez Niemców w Wiedniu. Malwina Gertler, Węgierka urodzona w Polsce, najprawdopodobniej hitlerowska agentka. Maria Sapieha, polska arystokratka, kuzynka kardynała Sapiehy, polski szpieg we Włoszech. Krystyna Skarbek, "ulubiony szpieg Churchilla", jedna z najbardziej intrygujących postaci w książce.

Dziesięć rozdziałów, dziesięć niezwykłych kobiet. Autor zdecydował się przedstawić losy kobiet pracujących dla różnych wywiadów - polskiego, brytyjskiego, a nawet hitlerowskich Niemiec. Łuszczyna opisał losy kobiet różniących się pochodzeniem, statusem społecznym, wiekiem i motywacją działania. Obok siebie wystąpiły odważne arystokratki, przedwojenne feministki i córki przemysłowców.  Połączyła je niesamowita odwaga i tragiczne najczęściej losy. Odegrały niebagatelną rolę podczas II wojny światowej. Halina Szwarc dostarczyła aliantom plany rozmieszczenia obiektów wojskowych w Hamburgu, Elżbieta Zawacka stworzyła większość szlaków kurierskich AK, Krystyna Skarbek uwolniła trójkę brytyjskich szpiegów z rąk niemieckich żołnierzy. 

Momentami książkę czyta się, jak powieść sensacyjną lub thriller. Losy bohaterek są pełne niespodziewanych zwrotów akcji, a ich historie często kończą się tragicznie. Autor na pewno zaostrzył mój apetyt na książki historyczne. Jedyne co mogę zarzucić tej pozycji to brak zdjęć. Szkoda, że w tej bardzo przyzwoicie wydanej książce zabrakło fotografii, które byłyby idealnym dopełnieniem historii niezwykłych kobiet.

7/10

Za książkę "Igły. Polskie agentki, które zmieniły historię" dziękuję księgarni Libroteka



czwartek, 12 września 2013

"Pan Lodowego Ogrodu" tom 4 Jarosław Grzędowicz

Dużo czasu zajęło mi pożegnanie ze światem Midgaardu, Vukiem Drakainenem i Filarem, synem Oszczepnika. Pobiłam chyba jakiś swój rekord, bo czwarty tom czytałam prawie trzy miesiące, z różnymi przerwami. Nie dlatego, że książka była zła - wręcz przeciwnie. Jednak jest to gruba cegła (ponad 850 stron) i nie ma zbyt torebkowego formatu, a po drodze miałam jeszcze kilka innych książek do przeczytania.

Na tę chwilę fani czekali długie 3 lata. Trzy lata pytań powtarzanych do znudzenia: kiedy, kiedy, kiedy, kiedy? Niewiele jest na świecie powieści, które w podobny sposób nie poddają się zapomnieniu. Ten cykl to właściwie jeden wielki, literacki popis możliwości kreacji współczesnego pisarza popkulturowego. Faszerowany efektami blockbuster z przesłaniem sprowadzony do postaci książki. Perspektywa opisu zmieniająca się w zależności od tempa akcji, wielotorowa fabuła, słowa kreślące dziwaczny, szalony wręcz obraz rodem z sennych widziadeł Hieronima Boscha. Supertechnologia w bezpardonowym pojedynku z magią. Akcja gna przez świat, który nie jest jedynie płaską dekoracją służącą za tło zmagań herosów. Odkrywamy skomplikowany mechanizm z barierami kulturowymi, obsesjami i pragnieniami, który zachowuje prawo do istnienia i funkcjonowania nawet bez galerii pierwszoplanowych postaci. To już nie jest tylko forma rozrywki. Jarosław Grzędowicz błyskotliwie udowadnia, że uniwersalnym popowym kodem pisarz może mówić o rzeczach fundamentalnych i prowokować do wyciągania wniosków. Taki jest Pan Lodowego Ogrodu. Porywająca opowieść o konsekwencjach popełnionych czynów.

Tom czwarty "Pana Lodowego Ogrodu" rozpoczyna się w tym samym miejscu, w który, skończył się tom trzeci. Vuko Drakainen, Filar, Nocni Wędrowcy i władca Lodowego Ogrodu, Fjollsfinn szykują się na ostateczną wojnę z dwójką niebezpiecznych i bezwzględnych Pieśniarzy - władcą Wężów van Dykenem i Prorokinią Podziemnej Matki Nahel Ifriją. Na ponad ośmiuset stronach dostajemy dużo akcji, dużych i mniejszych potyczek i trochę magii. Finałowy pojedynek wydaje się dość słaby i krótki w porównaniu z resztą powieści, ale może takie było założenie autora? Sama końcówka zresztą zasługuje na kilka zdań komentarza. Każdy kto zaczął przygodę z książkami Grzędowicza zastanawiał się, jak autor zakończy tę historię. Epilog nie zaskoczył mnie pod tym względem specjalnie, ale podoba mi się, że autor zostawił swoim bohaterom, czytelnikom, a także sobie uchyloną delikatnie furtkę.

Największą zaletą tej i pozostałych tomów był dla mnie bogaty świat powieści i rewelacyjna kreacja dwóch głównych postaci - charakternego i wszechstronnie wyszkolonego przybysza z Ziemi - Vuka Drakainena i następcę Tygrysiego Tronu, chłopaka o wielu imionach - Filara. Ta dwójka to jedne z najciekawszych postaci polskiej fantastyki, o jakich miałam przyjemność przeczytać.

Choć uważam 4 tom "Pana Lodowego Ogrodu" za znakomitą powieść, to dla mnie była zbyt rozwlekła, a liczne sceny walk mocno nużące. Moim ulubionym tomem pozostaje pierwszy, ale czwartemu niewiele brakuje do jego poziomu.

Mocne 7.5/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań Polacy nie gęsi oraz Czytam Fantastykę.

niedziela, 30 czerwca 2013

"Pan Lodowego Ogrodu" tom 3 Jarosław Grzędowicz

Pan z Wami! Jako i ogród jego. Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, umilkną telefony. Tu włada magia. I władza...Wystarczyło zaledwie czworo obdarzonych jej pełnią Ziemian, by z planety Midgaard uczynić prawdziwe piekło.
Vuko Drakainen podąża śladami ich przerażającego szaleństwa. Z misją: Zlikwidować! Wsadzić do promu i odesłać na Ziemię, albo zabić. I pogrzebać na bagnach. Problem w tym, że oni stali się... Bogami.
Filar, cesarski syn, w krótkim życiu zaznał już losu władcy i wygnańca, wodza i niewolnika. Podąża ku przeznaczeniu, szukając ratunku dla swego skazanego na zagładę świata.

Gdy żegnaliśmy się z Vuko Drakainenem w drugim tomie, właśnie wsiadał na pokład lodowego drakkara wraz ze swoją wierną drużyną Ludzi Ognia - Sylfaną, Grunaldim, Spalle i Warfnirem. Nasz drugi bohater - następca Tygrysiego Tronu - Filar, syn Oszczepnika, wraz z towarzyszami dostaje się do niewoli u ludzi-niedźwiedzi. Co stało się z nimi później? Czy w końcu skrzyżowały się ich drogi? Na te pytania odpowiada tom trzeci tej niezwykłej historii.

"Pana Lodowego Ogrodu" chwaliłam już wcześniej, m.in za ciekawy świat i wyrazistych bohaterów. Tom drugi początkowo czytało mi się kiepsko, ale trzeci wciągnął mnie bez reszty. Akcja książki zdecydowanie nabrała tempa, widać, że autor zaczyna dążyć do końca tej historii. Tradycyjnie lepiej czytało mi się rozdziały Filara, bardzo też polubiłam jego postać, o której Vuko powiedział: Myślę też o tym przedziwnym dzieciaku, który przez niespełna dwa lata zdążył być cesarzem – władcą świata, dowódcą, włóczęgą, niewolnikiem, robotnikiem portowym, kapłanem, szpiegiem, członkiem eskorty karawany i Bóg wie czym jeszcze. Który posługiwał się pięcioma imionami, dziesiątki razy próbowano go zabić na najróżniejsze sposoby, stawał przeciwko potworom, Czyniącym, zabójcom, wojownikom i wciąż żyje. A do tego jest prawowitym następcą tronu cesarskiego, co także może mieć znaczenie.* (str. 460). Vuka też nie sposób nie polubić, za swojskie przekleństwa i poczucie humoru.  

Grzędowicz ma zwyczaj kończenia swoich książek w iście martinowski sposób ;) Tom trzeci kończy się zaskakującym cliffhangerem, a serce i dusza domagają się natychmiastowego przeczytania kolejnej części. Na szczęście tom 4 już zarezerwowałam, ale wyobrażam sobie co działo się w głowach tych, którzy musieli kilka lat czekać na jego ukazanie się. Polecam wszystkim fanom polskiej fantastyki.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Czytam Fantastykę i Polacy nie gęsi.

7.5/10




czwartek, 27 czerwca 2013

"Jutro przypłynie królowa" Maciej Wasielewski

Może zdążyliście już zauważyć, że dość rzadko czytam książki, które kupuję. Pierwszeństwo mają powieści wypożyczone z biblioteki lub od innych osób. Każda, choćby nie wiem jak, wyczekiwana książka musi swoje na półce odstać. Dlaczego więc sięgnęłam po reportaż Marcina Wasilewskiego, który kupiłam zaledwie miesiąc temu? Dużą w tym role odegrały na pewno recenzje Jane Doe i Agnieszki, ale coś przyciągało mnie do tego krótkiego reportażu.

Maciej Wasielewski urodził się w 1982 roku w Warszawie. Był ulicznym grajkiem w Nowej Zelandii, kopał rowy na warszawskich budowach i patroszył ryby na Wyspach Owczych. Jego pierwsza książka "81:10", którą napisał wspólnie z Marcinem Michalskim ukazała się w kwietniu 2011 roku nakładem wydawnictwa Czarne. "Jutro przypłynie królowa" miała być kontynuacją "wyspiarskich" opowieści z Nowej Zelandii. Jak przyznał autor w wywiadzie dla Wysokich Obcasów (który można przeczytać tu) był zauroczony legendą buntowników z Bounty i szukał na wyspie zupełnie czego innego. Wasilewski powiedział: Poza tym szukałem w Pitcairn czegoś innego. Wyspa jest dla mnie alegorią świata zamkniętego, względnie uporządkowanego, który daje się zmierzyć i zbadać. Jest też metaforą wspólnoty, a ja tęsknię za życiem wspólnotowym.  Jednak wyspa i jej mieszkańcy okazali się czymś zupełnie innym.

Pitcairn to grupa czterech wysp na Oceanie Spokojnym, z których tylko jedna, największa jest zamieszkana. Jej mieszkańcy to potomkowie zbuntowanej załogi brytyjskiego statku Bounty i ich thaitańskich towarzyszek. Obecnie na wyspie mieszka około 50 osób. Od 1838 roku wyspa jest pod jurysdykcją Wielkiej Brytanii, ale tak na prawdę rządzi się własnymi prawami. W 2004 roku na wyspie ruszył proces przeciwko siedmiu mężczyznom z Pitcairn. Zostali oni oskarżeni o molestowanie seksualne i wielokrotne gwałty na dziewczynkach i kobietach z wyspy. Pomimo prób wyciszenia sprawy była ona głośna w brytyjskich i nowozelandzkich gazetach. Wasielewski zaryzykował podróż, choć Pitcarneńczycy deportowali wcześniej angielskiego i francuskiego dziennikarza, a pewna dziennikarka zagrożono, że zostanie powieszona jeśli napisze o mieszkańcach. Sam autor, by dostać się na wyspę i uniknąć niebezpieczeństwa podawał się za antropologa badającego sagi żeglarskie. Spędził na wyspie 10 dni, zbierając informacje, którymi niechętnie dzielili się mieszkańcy. Z jego relacji wyłonił się przygnębiający obraz.

Wspólnota jest najważniejsza. Człowiek rodzi się i umiera, a wspólnota trwa - już dwieście dwadzieścia lat odkąd przypłynęli buntownicy. Na Pitcairn, oddalonej od najbliższego lądu 800 kilometrów, statki przybijają kilka razy w roku. Zamknięta i oddalona od cywilizacji społeczność musi radzić sobie sama. Najważniejszą rolę pełnią tzw. "Chłopcy" - sprawni mężczyźni, dzięki, którym Pitcairn może przetrwać. Jednocześnie są katami dla każdej dziewczynki na wyspie - sięgającymi po seks, jak po owoc z drzewa. Kobiety czują się nikim na Pitcairn. [...] Mogłyby uciec do Nowej Zelandii, zacząć wszystko od nowa. Ale jakie życie je tam czeka? Bez szkoły, bez zawodu. 

Dawno żadna książka nie wstrząsnęła mną i nie przygnębiła, tak jak "Jutro przypłynie królowa". Pomimo zrozumienia dla odmienności kulturowej i historii wyspy żadna część mojego umysłu nie jest w stanie zaakceptować tego, co działo się na wyspie. Wasielewski stworzył rzetelny, świetnie napisany reportaż, którego lektura jest dogłębnie bolesna. Absolutny must-read i jedna z najlepszych książek jaką miała okazję czytać w tym roku.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Polacy nie gęsi.

8/10

niedziela, 26 maja 2013

"Ziarno prawdy" Zygmunt Miłoszewski

W październiku ukazała się moja opinia o pierwszej z cyklu książce Miłoszewskiego, której głównym bohaterem jest prokurator Teodor Szacki (możecie przeczytać tu). Mimo pewnych wad spodobał mi się styl autora i wreszcie (przy okazji Wyzwania Trójka e-pik) przeczytałam wydane w 2011 roku "Ziarno prawdy", drugą książkę z niepokornym, już nie-warszawskim prokuratorem. I to powieść jeszcze lepszą niż "Uwikłanie".


Jest lodowata wiosna roku 2009. Prokurator Teodor Szacki nie pracuje już w Warszawie, pożegnał się z przeszłością i karierą, by zamieszkać w sielankowym Sandomierzu. Gdzie miał zacząć nowe wspaniałe życie, a został samotnym i budzącym nieufność obcym. Tuż po Wielkanocy pod murami starej synagogi zostają znalezione zwłoki powszechnie lubianej działaczki społecznej o nieskazitelnej reputacji. W nieprzyjaznej rzeczywistości Szacki dostaje śledztwo tylko dlatego, że jako jedyny nie jest powiązany z denatką. Szybko dowiaduje się, że małe miasto może mieć wielkie tajemnice. Powracają dawne winy i zbrodnie, w XXI wieku odżywają antysemickie przesądy i legenda o krwi; histeria i psychoza skutecznie ryglują wszystkie drzwi i usta. Wśród zagadek i kłamstw prokurator próbuje odnaleźć ziarno prawdy.

W wyniku wydarzeń mających miejsce w "Uwikłaniu" Teodor przenosi się do Sandomierza, który wbrew temu co próbują nam wmówić producenci "Ojca Mateusza", nie jest stolicą zbrodni i występku. Najpoważniejszymi problemami, z którymi musi zmierzyć się tamtejsza policja i prokuratura to kradzieże i bójki. Ale do czasu...bowiem znalezione zostaje ciało Elżbiety Budnik, żony miejscowego radnego. Tą sprawą zajmie się Teodor Szacki - nowy szeryf w mieście - samotny, sfrustrowany, obcy w mieście, gdzie wszyscy się znają i wszystko o wszystkich wiedzą. Sprawę komplikuje fakt, że denatce poderżnięto gardło chalefem - nożem do rytualnego uboju używanego przez żydowskich rzeźników. W Sandomierzu - mieście o antysemickiej przeszłości może to oznaczać prawdziwy skandal. W "Ziarnie prawdy" Miłoszewski nie obawia się kontrowersyjnych tematów i jednocześnie jest świetny obserwatorem. Stosunki polsko-żydowskie to od zawsze sprawa drażniąca, a autor obnaża wiele grzeszków Polaków.  

"Ziarno prawdy" ma dwóch głównych bohaterów - Szackiego i Sandomierz. Ten pierwszy, miejscami trochę żałosny i zagubiony, w końcu zdobył zdobył moją sympatię. Smutny prokurator na szczęście ożywił się, zmobilizował i doprowadził sprawę do końca. Drugi bohater - Sandomierz, w oczach przyjezdnego jawi się zarówno jako małomiasteczkowa dziura, jak i (prawie) raj na ziemi. Mam ochotę na wyprawę do tego intrygującego miasta.

"Ziarno prawdy" mogę spokojnie polecić wszystkim wielbicielom kryminałów. Warto przebrnąć przez siermiężny początek, by poznać rozwiązanie zagadki śmierci Elżbiety Budnik. Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania Trójka e-pik i Polacy nie gęsi.

7.5/10