Zwlekałam z recenzją książki Michauda. Dłuższy czas nie wiedziałam co o niej myśleć i nie wiedziałam czy tak na prawdę mi się podobała. Choć słowo "podobała" nie jest tu może użyte właściwie. W żadnym wypadku książka o takim cierpieniu dziecka podobać się nie może.
Jest to powieść osnuta na wspomnieniach z dzieciństwa autora. Głównego bohatera, Oliviera poznajemy, gdy ma zaledwie kilka lat. Porzucony w dzieciństwie, jest przenoszony z jednej rodziny zastępczej do drugiej. Chłopiec od początku nie ma szczęścia, nie dość, że porzucony przez matkę, to z kochającej rodziny zostaje przeniesiony do domu pełnego przemocy. I tam zaznaje prawdziwego okrucieństwa, od którego do końca życia nie potrafi się uwolnić. Gdy już wydaje się, że będzie szczęśliwy wydarza się nieszczęście, które zaważy na jego dalszym życiu.
Jest to smutna historia, którą trudno ocenić. Nie podobały mi się krótkie, czasem kilkuzdaniowe rozdziały opatrzone tytułami. Miałam wrażenie, że jest to zabieg sztucznego wydłużania książki. Ponadto, szczególnie na początku, drażniące były komentarze, życiowe mądrości wręcz, w ustach zaledwie pięcioletniego dziecka. Wstrząsający sekret reklamowany na okładce też nie był aż tak szokujący, łatwo i szybko można było domyślić się o co chodzi.
Książka porusza ważne problemy i w pewien sposób stała się pewnie dla autora swoistą khatarsis, jednak oceniając jej poziom literacki to wypada w mojej opinii raczej słabo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz